Get Adobe Flash player

Liczniki dla stron


 FORUM 

True Stories



Chambre Ardente, sprawa Chambre Ardente

         Niewiarygodne! - to jedyne słowo, jakim można określić misteria czarnych mszy, w czasie których katoliccy księża zabijali noworodki nad piersiami leżących na ołtarzach nagich kobiet, opisywane przez świadków przesłuchiwanych przez Chambre Ardente, specjalny trybunał powołany do życia przez Ludwika XIV do prowadzenia śledztwa w sprawie zbrodni trucicielstwa zataczającej coraz szersze kręgi w środowisku arystokracji francuskiej. Trwające od stycznia 1679 do czerwca 1682 roku postępowanie sądowe było chyba jedynym procesem o czary przynajmniej w części prowadzonym na podstawie rzeczywistych faktów, w którym nie wchodziły w grę płody chorej wyobraźni nieletnich neurotyków czy pokrętna logika zwyrodniałych inkwizytorów i łowców czarownic. Gorliwy komisarz policji, odpowiedzialny bezpośrednio przed królem, w taki oto sposób wyraził się o zebranym materiale dowodowym: "Przestudiowałem to wielokrotnie, w nadziei znalezienia czegoś, co zdołałoby mnie przekonać, że oskarżenia te są fałszywe; nie sposób jednak dojść do takiego wniosku". Z drugiej strony jednak trzeba wziąć pod uwagę, że oskarżenia wysunięte pod adresem kwiatu arystokracji francuskiej formułowane były w przeważającej mierze na podstawie zeznań złożonych przez kobiety, którym po osiem razy miażdżono nogi butem hiszpańskim.

          Dochodzenie rozpoczęło się od afery trucicielskiej. Jeszcze w roku 1673 dwóch powszechnie znanych księży z Notre-Dame-de-Paris doniosło policji, nie ujawniając wszelako nazwisk, że wielu z ich penitentów wyznało na spowiedzi, iż dopuściło się morderstwa w celu rozwiązania problemu trójkąta małżeńskiego bądź ma zamiar popełnić takowe. W roku 1677 komisarz policji paryskiej, Nicholas de la Reynie, wykrył znakomicie zorganizowaną międzynarodową organizację trucicielską, utrzymującą stałe kontakty z Portugalią, Włochami i Anglią. Kierowana przez kilku szlachciców, prawnika i bankiera trudniła się ona sprzedażą trucizn we Francji. Jej arystokratyczny przywódca, Francois Galaup de Chasteuil, zdołał zbiec z kraju. (Życiorys tego człowieka może uchodzić za najbarwniejszy nawet w tym malowniczym kraju - był on synem prokuratora generalnego Aix, doktorem praw, kawalerem maltańskim, piratem algierskim, wreszcie przeorem karmelitów, który w swej celi ukrywał kochankę.) Pozostałych członków gangu przesłuchiwano przez ponad rok, nie udało się jednak natrafić na jakiś bardziej konkretny ślad, aczkolwiek jeden z podejrzanych, Vanens, okazał się później łącznikiem organizacji z drobnymi dystrybutorami, rozmaitymi znachorami i guślarzami, którzy pełnili podwójną rolę - stręczycieli i specjalistów od przerywania ciąży. Przełomem w sprawie okazała się przypadkowo podsłuchana rozmowa Marie Bosse, wróżbiarki: "Ach, jakie mam wspaniałe zajęcie! Co za klientela!? Nikogo poniżej księżnej, markizy, diuka lub para. Jeszcze ze trzy otrucia i wycofuję się z tego. Zdobyłam już majątek". Agentka policji, która słyszała te słowa, postanowiła wykorzystać sytuację. Podała się za kobietę pragnącą pozbyć się męża. Wyszła z butelką trucizny. Do akcji wkroczyła policja, która znalazła w domu madame Bosse skrytkę pełną trujących mikstur.

         4 stycznia 1679 roku komisarz Reynie rozpoczął przesłuchania wdowy Bosse, jej dwóch córek i dwóch synów oraz jeszcze jednej wróżki, Vigoreux, która wcześniej była oficjalną kochanką dwóch poprzednich mężów pani Bosse. Była to dobrana kompania; cała piątka zwykła sypiać w jednym łóżku. By zapobiec użyciu sprzedanych trucizn, komisarz Reynie musiał wydobyć z aresztowanych nazwiska tych, którzy je kupowali. Pierwszą oskarżoną z kręgu femmes de qualite była madame de Poulaillon; w ciągu następnych miesięcy okazało się, że w aferę wplątanych jest kilkaset osób z najwyższych sfer dworskich.

         Wszystkie wypadki były bliźniaczo do siebie podobne. Madame de Poulaillon, na przykład, miała kochanka, a podstarzały małżonek mocno trzymał rękę na sakiewce. Zaopatrzyła się, przeto w poudres de succession (proszek spadkowy, truciznę), mąż jednak nabrał jakichś podejrzeń i schronił się w klasztorze. Najczęściej stosowaną metodą otrucia było nasycenie koszuli męża w kwasie arsenowym, co powodowało stan zapalny skóry o objawach zbliżonych do syfilisu. Wtedy żona przynosiła rzekome balsamy lecznicze (w rzeczywistości trujące), którymi nacierała troskliwie chorego małżonka. Zabieg ten gwarantował mu śmierć w ciągu kilku miesięcy.

         Dysponując tego rodzaju dowodami, 8 marca 1679 roku król Ludwik XIV zezwolił na powołanie specjalnej commision de l'Arsenal, tajnego trybunału dworskiego, obradującego przy drzwiach zamkniętych, którego wyroki nie podlegały apelacji (salę obrad obito czarnym suknem, a sesje odbywały się przy blasku świec, stąd popularna nazwa Chambre Ardente) i nakazał uwięzienie jeszcze jednej słynnej guślarki - Catherine Deshayes, wdowy Montvoisin, znanej powszechnie jako La Voisin. Utrzymywała ona, że zajmuje się wyłącznie chiromancją i wróżeniem z twarzy, oskarżając zarazem Marie Bosse. W krzyżowym ogniu pytań padły nazwiska dwóch wdów po wysokich urzędnikach magistratu paryskiego jako klientek La Voisin. Aresztowano je również. Trzecia Sage Femme, Lepere, uwięziona została jako wspólniczka La Voisin; jej specjalnością było spędzanie płodu. Tłumaczyła się, że udzielała ona wyłącznie pomocy kobietom, którym opóźniała się miesiączka, nigdy zaś ciężarnym. Nigdy też nie przyjęłaby pieniędzy od panien, które były przekonane, że popadły w tarapaty, gdyby La Voisin nie przełamała jej oporów, mówiąc, że skoro dziewczęta te same uważają się za dziwki , to powinna dać im wiarę! Tak czy inaczej chodziły słuchy, że mnóstwo noworodków i niedonoszonych płodów zostało pochowanych w ogrodach Villeneuve-sur-Gravois, na przedmieściach Paryża. Jeden ze świadków zarzucał La Voisin pozbycie się dwu i pół tysiąca niechcianych dzieci.

         Pragnąc jak najszybciej położyć kres śledztwu, 6 maja 1678 roku Chambre Ardente skazał Vigoreux i Bosse na spalenie żywcem, a syna tej ostatniej, Francois Bosse, na śmierć przez powieszenie. Madame de Poulaillon zwolniono, skazując ją jedynie na wygnanie. Trybunał odłożył wydanie wyroku na La Voisin i La Lepere, a także na pośrednika, Vanensa.

        Aż do tego momentu nie padały zarzuty o uprawianie czarów. Praktyki magiczne, owszem - wróżki trudniły się, bowiem sprzedażą dekoktów miłosnych [poudres pour l'amour], które wyrabiały mieszając arszenik, siarkę i witriol z suszonymi nietoperzami i ropuchami, nasieniem i krwią miesięczną. Zarzut czarnoksięstwa nie pojawia się także w materiałach z sesji letniej i jesiennej, podczas których gromadzono dowody mające wyjaśnić rolę dwórek kilku metres królewskich jako potencjalnych handlarek trucizną. Jedną z wybitniejszych osób, wplątanych w tę aferę, był znakomity dramaturg, Jean Racine; pozew oskarżający go o otrucie kochanki został już nawet podpisany, nigdy jednak się nim nie posłużono.

         Po trwających rok przesłuchaniach, w trakcie, których jako trucicieli wymieniano coraz to więcej osób z najbliższego otoczenia króla, 23 stycznia 1680 roku Chambre Ardente nakazał aresztowanie księżnej de Soissons, markizy d'Alluye, pani de Polignac (faworyty królewskiej), pani de Tingry, księżnej de Bouillon, markizy Du Roure, księcia de Luxembourg (kapitana gwardii królewskiej) oraz markizy de Feuquieres. Osadzono ich w Bastylii i pałacu w Vincennes. W najwyższych sferach Francji zakotłowało się, kilku podejrzanych zbiegło z kraju. Wystawiana właśnie w Paryżu La Devineresse Corneilla nabrała dodatkowej pikanterii.

         Księżna de Bouillon pojawiła się w sądzie w towarzystwie swego męża (o próbę otrucia, którego ją oskarżano) oraz kochanka. Jej występ był niezwykle krótki:

P. Czy znasz Vigoreux?

O. Nie.

P. Czy znasz La Voisin?

O. Tak.

P., Dlaczego chciałaś pozbyć się swego męża?

O. Ja, pozbyć się go? Lepiej spytajcie mojego małżonka, co on sam o tym myśli. Odprowadził mnie do drzwi sądu.

P., Zatem dlaczego spotykałaś się tak często z La Voisin?

O. Pragnęłam dowiedzieć się, co przygotowały dla mnie wyrocznie; trzeba było się dowiedzieć, jak należy postępować w tych dniach.

P. Czy obiecałaś tej kobiecie worek złota?

O. Nie, nie więcej, niż wymagał tego zdrowy rozsądek. Czy to wszystko, panowie, o co chcieliście mnie zapytać?

         Po czym księżna opuściła trybunał, co pani de Sevigne komentuje w sposób następujący: "Doprawdy, nigdy bym nie uwierzyła, że rozsądni ludzie mogą zadawać aż tak głupie pytania". Takie i podobne odpowiedzi były zresztą usuwane z protokołów oficjalnych. Słowa markiza de Pas oddają wiernie nastroje panujące wśród szlachty: "Garstka zawodowych trucicieli, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, znalazła sposób na to, by przedłużyć swe pożałowania godne życie, denuncjując coraz to nowych arystokratów, których aresztowanie i przesłuchania gwarantowały im jeszcze trochę czasu". Świadom rosnącej wobec niego wrogości komisarz Reynie poddawał niewielkie grono aresztowanych guślarzy coraz to większym naciskom, koncentrując się zwłaszcza na Lesage'u, byłym galerniku, obecnie odgrywającym rolę zawodowego niemal świadka. Monsieur Reynie uciekł się do rozmaitych tortur, poczynając od sellette, fotela tortur, a kończąc na brodequins, polegającej na wbijaniu w specjalny but klinów miażdżących golenie. Po trzech dniach niewyobrażalnych męczarni La Voisin wciąż odrzucała wszelkie zarzuty trucicielstwa. Dokładny protokół przesłuchania zawiera wszystkie krzyki i jęki, jakie wydawała, kiedy miażdżono jej kości. Po drugim uderzeniu krzyknęła: "O mój Boże, Dziewico święta! Nie mam nic do powiedzenia". Po trzecim wydała głośny okrzyk i stwierdziła, że zeznała prawdę. Po czwartym, jak to ujął skryba: "wrzasnęła wręcz nieprawdopodobnie", nie powiedziała jednak niczego. Tortury kontynuowano, zatem. Komisarz policji tłumaczył jej małomówność zbyt łagodnym traktowaniem. Prokurator generalny chciałby wyrwano jej język i obcięto dłonie, sąd wszakże zadowolił się karą spalenia żywcem. Śmierć miała ciężką. 22 Lutego 1680 roku, związaną i skutą, przemocą zawleczono ją na stos. Nie przestawała wyklinać i "kilkakroć przykrywano ją warstwą słomy, którą za każdym razem udawało jej się z siebie zrzucić; w końcu jednak płomienie wzmogły się i znikła nam z oczu". (Madame de Sevigne, Listy).

         Czarnoksięstwo stało się przedmiotem rozprawy, z chwilą, gdy Lesage oskarżył dwóch księży, ojców Davota i Mariette'a o odprawianie czarnych mszy nad obnażonymi brzuchami młodych dziewcząt. Ojca Gerarda, proboszcza St.-Sauveur, oskarżono o celebrowanie podobnej mszy w trakcie, której dopuścił się on czynów rozpustnych ze służącą za ołtarz dziewką. Należy jednak zauważyć, że oskarżenia o czary pojawiały się jedynie w następstwie wytrwałego stosowania tortur. Aby zdobyć potrzebne mu zeznania, Reynie uciekł się do tortur tak okrutnych, jak łamanie kołem i question de l'eau (przesłuchiwanemu wlewano do gardła osiem dzbanów wody). Wpadł on nawet na pomysł pozwania przed trybunał Madeleine Bavent [patrz: Louviers, zakonnice z Louviers], która rzekomo utrzymywała kontakty z niektórymi spośród oskarżonych. Pozbawiono go jednak stanowiska i Madeleine pozostała w swoim konwencie w Normandii. 24 Lutego 1680 roku Chambre Ardente poszerzył akt oskarżenia o "świętokradztwo, bezbożność i profanację".

         Aresztowano w Tulonie i przewieziono do Paryża ojca Mariette'a, gdyż dwudziestojednoletnia córka La Voisin oraz Lesage zeznali, że składał on ofiary z białych gołębi i sporządzał figurki z wosku. Wróżka Filastre przyznała się do złożenia ofiary z dziecka, dokonanej w kręgu z czarnych świec, a także do tego, iż odrzuciła sakramenty święte. Zeznała też, że podczas jednej z czarnych mszy, odprawianej przez ojców Deshayesa i Cottona, poświęciła na ofiarę swoje własne nowo narodzone dziecię, ksiądz zaś odmawiał słowa mszy nad świeżym jeszcze łożyskiem. Chrzcił też małe figurki, wybierając im rodziców chrzestnych, wszystko to zaś w celu wzbudzenia czyichś uczuć miłosnych lub spowodowania śmierci.

         Bluźnierczymi praktykami parało się też wielu innych księży. Ojciec Davot, na przykład, odprawił mszę miłosną nad obnażoną dziewczyną, którą w trakcie celebracji całował ceremonialnie w jej parties bonteuses. Madame de Lusignan i jej spowiednik z kolei, rozdziawszy się do naga w ogrodach Fontainebleau, dopuszczali się czynów występnych, używając do tego celu pokaźnych rozmiarów gromnicy wielkanocnej. Ojciec Tournet odprawiał msze miłosne i w trakcie jednej z nich, na oczach zgromadzonych, legli z pewną dziewczyną na ołtarzu. Jako wspólnik La Voisin przed trybunał trafił sześćdziesięciosześcioletni garbus, ojciec Guibourg, nieprawy syn Henryka de Montmorency, zakrystian St.-Marcel w Saint-Denis. Także i on oskarżony został o celebrację mszy nad łożyskiem płodowym dla mademoiselle Coudraye, (dla której podrobił także świadectwo ślubu), a także innych mszy nad ciałami nagich kobiet. W czasie Podniesienia Najświętszego Sakramentu wypowiadał niekiedy zaklęcia mające umożliwić odnalezienie ukrytych skarbów bądź zapewnić wzajemność w miłości, jedna z takich mszy skierowana była do pary diabłów, którym tradycyjnie przypisywano możliwości wzbudzania żądz: 

„Astarocie i Asmodeuszu, książęta współuczestnictwa, błagam was, byście przyjęli tę ofiarę z dziecka, przez którą upraszam [w imieniu osoby, która zamówiła tę mszę], aby Król i Delfin nie ustawali w swojej wobec niej przyjaźni, aby cieszyła się ona poważaniem książąt i księżniczek rodziny królewskiej i aby Król nie odmówił jej niczego, o co poprosi dla swych krewnych lub swego domu”.

         Córka La Voisin podała też bardzo szczegółowy opis takiej, celebrowanej o północy, mszy: "Widziała rozciągniętą na materacu kobietę, której głowa wystawała poza jego krawędź, a ciało wspierało się na wymoszczonym poduszką krześle tak, że nogi swobodnie opadały w dół. Piersi przykryte miała chustką, na której widniał znak krzyża, a na jej brzuchu stała monstrancja". Lesage, zbiegły kryminalista, dodał, że w obu rękach trzymała świece.

         Ojciec Guibourg opisał inną mszę, podczas której, jak utrzymywał, zamordować miał dziecko. Jego zeznanie potwierdziła córka La Voisin (podówczas mająca szesnaście lat) oraz jedna z jego trzech kochanek. Jeanne Chaufrain, (z którą miał siedmioro dzieci).

„Kupił był jakieś dziecko, by złożyć je w ofierze w czasie mszy odprawianej w intencji pewnej wielkiej damy. Podciął mu gardło nożem, tak by wykrwawiło się do kielicha; następnie kazał umieścić zwłoki w innym miejscu, aby później mógł jeszcze użyć serca i wnętrzności w czasie innej mszy. Tę drugą mszę odprawił w szopie na wałach obronnych Saint-Denis nad ciałem tej samej kobiety, z zachowaniem tego samego rytuału. Jak mu powiedziano, zwłoki dziecka miały zostać użyte do sfabrykowania jakiegoś magicznego proszku”.

Jeszcze inny rodzaj mszy miłosnej odprawiony został dla metresy króla:

„Odziany w albę i stułę odczytał tekst zaklęcia w obecności mademoiselle des Oeillets, która pragnęła rzucić czar na króla. Towarzyszył jej mężczyzna, który podał mu słowa zaklęcia. Do odprawienia tej ceremonii należało mieć nasienie obojga płci, mademoiselle des Oeillets była jednak w trakcie swojej mois, toteż zamiast niego umieściła w kielichu nieco swej krwi miesięcznej. Szlachcic, który jej towarzyszył, oddalił się w kat między łożem a ścianą, a Guibourg skierował strumień jego nasienia do tegoż kielicha. Każde z nich dodało potem do owej mieszaniny trochę wysuszonej na proszek krwi nietoperza i nieco mąki, aby mikstura nabrała gęstości. Następnie [ojciec Guibourg] wymówił słowa zaklęcia i przelał zawartość kielicha do niewielkiej buteleczki, którą, mademoiselle Oeillets i towarzyszący jej szlachcic zabrali ze sobą”.

         Tego rodzaju ceremonie były niczym więcej jak logicznym następstwem trwającej od ponad dwóch stuleci wiary w realność czarnej magii, ta zaś z kolei rozwinęła się ze znacznie wcześniejszych teorii przypisujących nadzwyczajną moc szatanowi. Jeśli teologowie mogli sobie dowodzić, że szatan nie może uczynić nic bez zgody Boga, masy ludzi prostych nie były w stanie uporać się z wewnętrzna sprzecznością koncepcji wszechmocnego i nieskończenie dobrego Boga, który toleruje zło. Znacznie łatwiejsze do przyjęcia okazały się nigdy do końca nie wygasłe doktryny herezji manichejskiej, zakładające istnienie dobrego Boga i złego Szatana; jeśli Bóg, nie był w stanie udzielić pomocy, należało uciec się po nią do diabła. Cechą charakterystyczną tych dualistycznych obrzędów jest wzajemne przemieszanie bluźnierstwa i ortodoksji. La Voisin aresztowano, gdy wracała z niedzielnej mszy porannej; La Lepere z całą skrupulatnością przestrzegała tego, by przeznaczone na ofiarę niemowlęta zostały ochrzczone. Szlachta francuska, szukając pomocy u sprzymierzeńców diabła, zachowywała się tak samo jak francuscy wieśniacy, z tą może jedyną różnicą, że odprawiane przez nią ceremonie były bardziej wyrafinowane i wymyślne. Co więcej, zważywszy, że powszechnym zjawiskiem było odprawianie mszy w jakiejś intencji - sprowadzenia deszczu, zapewnienia sobie zdrowia czy zwycięstwa - rozciągnięcie ich na sferę miłosną wydaje się jak najbardziej logiczne. Pomimo przekonania komisarza policji o całkowitej zgodności oskarżeń z prawdą, zarzuty te były dość słabo potwierdzone. Wszyscy świadkowie należeli do osób o wątpliwej reputacji i w każdym innym procesie ich słowa traktowano by z najwyższą rezerwą. Poza tym najbardziej sensacyjne zeznania wydobyto dopiero po długotrwałych torturach, a jeśli chodzi o La Voisin, konsekwentnie zaprzeczała ona wszelkim zarzutom o czary. Sensacyjne zeznania jej córki w dwóch przypadkach stoją ze sobą w jaskrawej sprzeczności. La Filastre, zanim spalono ją żywcem, odwołała wszystkie zeznania, jakie złożyła na torturach, informując komisarza policji, że: "wszystko, co powiedziała na ten temat, powiedziała tylko, dlatego by uwolnić się od bólu i cierpień, jakie sprawiały jej tortury, a także z obawy, by nie ciągnęły się one dłużej".

         Z drugiej jednak strony za bardzo przekonujące uznać można całe wyposażenie czarnoksięskie, jakie znaleziono u oskarżonych guślarzy - nie tylko trucizny, ale także figurki woskowe, zaklęcia mające powodować poronienie, księgi magiczne i czarne świece, które wbrew temu, co utrzymywała kolejna oskarżona, Trianon, nie służyły bynajmniej do glansowania butów. Odkryto także pokwitowania na znaczne sumy pieniędzy wypłacone ojcu Guibourgowi - kolejny istotny dowód obciążający. Nie można wykluczyć, że gdy zawodziły dekokty miłosne, damy francuskie uciekały się do czarnych mszy. Opis jednej z nich, odprawionej w roku 1668 (za udział w niej Lesage skazany został na galery), wskazuje, że była to normalna msza celebrowana w intencji zapewnienia sobie czyichś uczuć, pisemna prośba o powodzenie w amorach zaniesiona przed ołtarz. W roku 1680 podobne msze zaczęły już jednak obfitować w takie rekwizyty jak zabijane niemowlęta i obnażone brzuchy.

         Tak czy inaczej, francuska socjeta przyjęła te oskarżenia za dobrą monetę, król zaś musiał rozstrzygnąć problem, jak zatuszować największy skandal stulecia. W sierpniu 1680 roku zawiesił działalność Chambre Ardente, ponieważ jednak zgromadzone dowody wskazywały, że była metresa królewska, madame de Montespan, próbowała otruć zarówno samego Ludwika, jak i jego nową kochankę (mademoiselle de Fontanges), poleciłby Reynie w najgłębszej tajemnicy kontynuował śledztwo. Mnożyły się dowody, wskazujące, że madame de Montespan była najważniejszą postacią wśród uprawiających praktyki satanistyczne. Ukrycie tej kompromitacji stało się problemem bodaj czy nie jeszcze pilniejszym. Komisarz Reynie prowadził dochodzenie do czerwca 1682 roku, torturując i posyłając na stos pokaźną liczbę osób wywodzących się z niższych warstw społecznych, osób oskarżonych o handel truciznami i udział w praktykach czarnoksięskich. Przez całe cztery lata nie poddano jednak torturom ani nie skazano na śmierć nikogo ze szlachty. Zaiste, sprawiedliwość była ślepa.

        W czasie śledztwa aresztowano 319 osób i wydano 104 wyroki: 36 osób skazano na śmierć, 4 na galery, 34 na banicję; 30 osób uniewinniono. Konsekwencją procesu było też wprowadzenie praw zakazujących przepowiadania przyszłości, poddających kontroli handel truciznami i uznających czarnoksięstwo za przesąd. W roku 1709 siedemdziesięcioletni Ludwik XIV postanowił zniszczyć protokoły z procesu; spalono je 13 lipca. Zachowało się jednak nieco ich kopii, zniszczenia uniknęły też notatki komisarza policji tak, że podjęta przez króla próba wyrwania tej stronicy z księgi historii spełzła na niczym.

Zbrodnia to niesłychana, pani otruła pana…

          Wszystko jest trucizną i nic nią nie jest. Jedynie dawka o tym decyduje - mówił Paracelsus, prekursor toksykologii. Wiedzą na temat ilości, proporcji i sposobów podawania trucizny od wieków dysponowały zazwyczaj... kobiety.                                          

         Owa kobieta pochodziła prawdopodobnie z Galii, z terenów dzisiejszej Francji. Być może już w młodości zetknęła się z zielarskim kunsztem druidów, celtyckich kapłanów. Dość wiedzieć, że kiedy pojawiła się w Rzymie, szybko zorientowała się, że jej umiejętności będą bardzo przydatne. Zaczynała od drobnych usług. Z czasem rzesza jej klientów rozrastała się, rósł też ich status społeczny. Politycy pragnący zlikwidować rywali, biedni członkowie rodzin patrycjuszowskich czekający na śmierć bogatych krewnych, żony, którym znudzili się mężowie - wszyscy oni odwiedzali Lokustę, znaną z trucicielskich talentów. Jej sława zataczała coraz szersze kręgi. Oczywiście, czasem o działalności Lokusty dowiadywali się niewłaściwi ludzie i Galijka trafiała do lochu, ale wpływowi obywatele, którym zależało na dyskrecji, potrafili ją zeń wyciągnąć. Wreszcie z jej usług postanowiła skorzystać jedna z najważniejszych osób w państwie - cesarzowa. Agrypina Młodsza miała dość rządów swojego męża Klaudiusza i chciała widzieć na tronie syna - Nerona. Marzenia spełniły się dzięki kunsztowi Lokusty i jej potrawce z grzybów. Trucicielka znów trafiła do ciemnicy, ale Neron szybko ją stamtąd wyciągnął. Sam potrzebował jej pomocy. Galijka usunęła z drogi Brytanika (syna Klaudiusza i pretendenta do cesarskiego tronu) i wielu innych ludzi, których cesarz nie miał ochoty oglądać. Pod jego patronatem kariera trucicielki kwitła - ponoć nawet uruchomiła własną szkołę zielarstwa i toksykologii. Dopiero upadek Nerona położył koniec również jej działalności. W 69 r. n.e., za panowania cesarza Galby, została wreszcie skazana na śmierć. Jak podaje Władysław Kopaliński, jej imię stało się synonimem zabójczej trucicielki, mordującej tych, którymi powinna się opiekować.

 Kobiece sposoby

         Truciznę od stuleci uznawano za broń kobiecą. Wiadomo - mężczyzna woli rozpłatać kogoś toporem, nadziać na sztych i skręcić komuś kark, by na koniec dnia zasiąść ze szklanicą w ręku, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Ale kobiety... Dla nich te metody są zbyt prymitywne i prostackie. One lubią dosypać, zakroplić, wymieszać i na koniec przynieść ofierze śmierć z uśmiechem na ustach. Po toksyny sięgały z upodobaniem damy wielkiego świata, arystokratki, magnatki i królowe - jak choćby Lukrecja Borgia, Katarzyna Medycejska lub markiza de Brinvilliers. Firmową trucizną Katarzyny Medycejskiej był napój zawierający kantarydynę. To ta substancja odpowiadała za krwawe poty, które oblewały wrogów stających na drodze królowej. Ale choć takie elitarne skojarzenia działają na ludzką wyobraźnię, to jednak zdecydowanie większe „osiągnięcia" w dziedzinie trucicielstwa mają na koncie kobiety niekoniecznie uprzywilejowane, za to przeznaczone bardziej do tego, by pomagać bliźnim. Położne, zielarki, pielęgniarki - historia pełna jest postaci, którym pomyliły się powołania. Ot, choćby Katarzyna Deshayes, po mężu Monvoisin, znana lepiej jako pani La Voisin. Jej kariera w XVII-wiecznym Paryżu do złudzenia przypominała losy Lokusty. Akuszerka i zielarka, szybko zajęła się dostarczaniem klientom wyrafinowanych trucizn. Początkowo działała wśród równych sobie, paryskich mieszczan. Szybko jednak zorientowała się, że znacznie więcej zarobi na kontaktach z arystokracją. Praktykowała chiromancję i czarną magię, przygotowywała też magiczne eliksiry miłosne. Damy dworu francuskiego odwiedzały panią La Voisin tak licznie, że z listy jej klientów można by ułożyć ówczesne, „Kto jest, kim w Paryżu". Wystarczy wspomnieć, że z jej usług korzystała m.in. markiza de Montespan, najważniejsza faworyta Ludwika XIV!

        Wdowa Monvoisin może mogłaby dalej działać bez przeszkód, gdyby nie słynna afera trucicielska, która wybuchła w 1675 r., po procesie wspomnianej już markizy de Brinvilliers (otruła swojego ojca, brata i dwie siostry, aby odziedziczyć rodzinny majątek). Ściganie trucicielek i czarownic stało się priorytetem służb śledczych kierowanych przez Gabriela Nicolasa de la Reynie. Pani La Voisin trafiła w ręce kata. Mimo tortur do samego końca nie przyznała się do winy. Spłonęła na stosie w 1680 r.Mówiąc o aferze trucicielskiej, trudno nie wspomnieć o pewnej neapolitańskiej damie. Zaledwie kilkanaście lat wcześniej w Rzymie skazano na śmierć niejaką Giulię Tofanę. Do historii przeszła ona jako wynalazczyni tzw. wody Tofany (Aqua Tofana), zwanej też „manną św. Mikołaja". Była to pozbawiona zapachu i smaku zabójcza trucizna, którą pani Tofana sprzedawała licznym klientkom, głównie kobietom pragnącym pozbyć się mężów. Domniemuje się, że również w paryskiej aferze niektóre zabójczynie korzystały z wynalazku Tofany. Włoszkę skazano za 600 morderstw! Nawet, jeśli większość z nich Tofana wymyśliła na potrzeby wymuszonych torturami zeznań, to i tak wynik jest imponujący.

Ciocia Susi i lep na muchy

         Julia Fazekas przyjechała do węgierskiej wioski Nagyrev zaledwie trzy lata wcześniej, ale, w 1914 r. miała już w okolicy sławę nie tyle zręcznej akuszerki, co raczej specjalistki od niechcianych ciąż. Tymczasem miejscowi mężczyźni wybyli na fronty I wojny światowej, a ich miejsce zajęli jeńcy obcych armii, przebywający w pobliskim obozie jenieckim. Mieli sporo wolności, trudno się, więc dziwić ich kontaktom z kobietami z wioski. Po kilku latach jednak wojna się skończyła, do Nagyrev wrócili mężowie. Ich małżonki zasmakowały już jednak w wolnym życiu i nie miały ochoty z niego rezygnować. Pomoc zaoferowała Fazekas i jej przyjaciółka Zsuzsanna Olah, zwana ciocią Susi.

         Opracowały metodę odzyskiwania arszeniku z lepu na muchy i sprzedawały go chętnym. A liczba zainteresowanych rosła. To, co działo się w Nagyrev w najbliższych 15 latach, graniczyło z szaleństwem.

          Truli wszyscy i wszystkich. Maria Kardos zlikwidowała swojego męża, kochanka, a wreszcie dorosłego syna. Jej imienniczka, Maria Varga, pozbyła się siedmiu osób ze swojej rodziny, zaś śmierć męża uznała za swego rodzaju gwiazdkowy prezent. Szacuje się, że w ciągu tych kilkunastu lat w Nagyrev otruto ok. 300 osób! W wyniku śledztwa na szafot trafiło osiem morderczyń, siedem innych skazano na dożywotnie więzienie. Mimo że afera na Węgrzech była jednym z najsłynniejszych przypadków trucicielstwa w historii, generalnie jednak XX wiek wyznacza spadek ilości morderstw dokonywanych przy pomocy trucizn. Fachowcy są zgodni, że przyczyniła się do tego lepsza diagnostyka oraz doskonalsze antidota. Ale największy wpływ na to zjawisko miało przeniesienie ciężaru opieki nad chorym z domu do szpitala. W ten sposób osoby bliskie (często najgroźniejsze) straciły kontrolę nad swoimi ofiarami.

         Nie znaczy to, że trucicielek już nie ma. Dorothea Puente, prowadząca dom opieki nad osobami starszymi, zabiła w latach 80. ubiegłego stulecia dziewięć osób, by przejąć ich emerytury i zasiłki. Podobnie Velma Barfield (pielęgniarka środowiskowa) otruła czworo swoich podopiecznych arszenikiem, zanim w 1984 r. kat pozbawił ją życia. Ale o wynikach porównywalnych z signorą Toffaną, madame La Voisin albo paniami Fazekas i Olah nie mają one, co marzyć.